Anna Daniluk, 9 lutego 2018

Zachowaj spokój jak Heynen

Choć na konferencjach prasowych jest nie do przegadania, w domu nie ma prawa głosu. Pasjonat, który ogląda kilka meczów jednocześnie i nie chce być „normalny”. Vital Heynen od środy jest trenerem reprezentacji Polski, a już dziś wypatruje potencjalnych zawodników w bełchatowskiej hali „Energia”.

pzps.pl: Przez długi czas nie rozumiałam pana filozofii życia i niekonwencjonalnego zachowania. Ostatnio jednak wszystko stało się jasne – pan i siatkówka jesteście tacy sami: nieprzewidywalni, żywiołowi i inteligentni…

Vital Heynen: Powiedziałaś, że jestem nieprzewidywalny i to bardzo mi się spodobało. Możesz używać różnych przymiotników, ale nigdy nie chcę żebyś powiedziała, że jestem „normalny”. To wszystko czego wymagam. Możesz mówić, że jestem zły i tak samo możesz mówić, że jestem dobry – to nie robi mi różnicy, ale nie cierpię słowa „normalny”. Chcę zawsze próbować nowych rzeczy, nowych rozwiązań, niekonwencjonalnych metod pracy i nie jest tak, że ja eksperymentuję, bo każda z moich decyzji jest przemyślana. Może się wydawać, że idę na żywioł, ale dobrze wiem, że jeśli dużo czytasz, myślisz i dużo wiesz, możesz zrobić wszystko.

Mógłby pan zajmować się czymś innym niż siatkówka?

Mówiąc szczerze: tak, widzę się w innym zawodzie. Zacznę od tego, że uwielbiam czytać książki. Jedna z nich zatytułowana „Outliers”, opowiadała o tym, iż człowiek myśli, że ma jakiś talent, ale tak naprawdę środowisko determinuje to, kim będzie w przyszłości. Związałem się siatkówką dlatego, że w miejscowości w jakiej dorastałem były tak naprawdę do wyboru tylko dwie dyscypliny sportowe – siatkówka i piłka nożna. Najpierw grałem w futbol, ale miałem konflikt z trenerem, dlatego zacząłem uprawiać siatkówkę. Do tego wszystkiego doszedł mój charakter, zgodnie z którym jeśli coś robię, robię to na 100%. Nie jestem typem człowieka, który robi coś z przymusu albo „po łebkach”. Jeśli coś lubię, to naprawdę to lubię i się temu poświęcam. Trzeba przyznać, że siatkówkę kocham naprawdę gorącą miłością. Im bardziej się w coś angażuję, to potem tym bardziej to kocham.

Często mówi się o panu jako o siatkarskim szaleńcu, który żyje tylko tym sportem. Rzeczywiście tak jest?

Na początku powiedziałaś o mojej filozofii życia i faktycznie jest ona specyficzna, bowiem siatkówka jest obecna we wszystkim, co robię. Jeśli zajmuję się innymi rzeczami, w mojej głowie cały czas jest siatkówka. Jeśli na przykład jedziemy z rodziną na wakacje, to i tak będziemy grać w siatkówkę; jeśli czytam książki – myślę o siatkówce; jeśli rozmawiam z ludźmi – myślę o siatkówce; jeśli spotykam się z członkami drużyny – to naturalnie myślę o siatkówce. Wiem, że to szalone, ale kocham to! Jeśli coś robię, chcę to robić dobrze.

Więc jednak jest pan maniakiem. Ile meczów w ciągu dnia obejrzał pan najwięcej?

Myślę, że wielu ludzi ogląda sporo siatkówki i ja też tak robię. Mam jednak pewien problem, który wynika z nadpobudliwości na jaką cierpię. Nie określałbym tego chorobą, ale mam zdecydowanie nadaktywność, kwalifikowaną czasami jako ADHD i według mnie oglądanie jednego meczu jest nudne. Nie lubię śledzić tylko jednego spotkania, dlatego najczęściej oglądam jednocześnie dwa lub trzy starcia, bo dopiero wtedy mogę czerpać z nich pełnymi garściami. Jeśli mam włączony tylko jeden mecz, wiem, że nie będzie on w stanie utrzymać mnie w jednym miejscu i najczęściej chodzę wtedy po różnych pokojach czy też zajmuję się dodatkowo innymi rzeczami. Życie jest różnorodne i to właśnie podoba mi się w nim najbardziej. Także, najczęściej oglądam dwa lub trzy spotkania jednocześnie, chyba, że jest to naprawdę bardzo ważny mecz, który zaangażuje mnie całego. Często jest tak, że obejrzę trzy mecze w ciągu dwóch godzin a potem robię sobie przerwę.

Odpowiada mi pan rozbudowanymi i wyczerpującymi zdaniami. Wiem, że ma pan żonę i córki – w domu też ma pan tyle do powiedzenia?

W domu nie mówię nic (śmiech). Fakt, że nie ma mnie tam często, ale jeśli się pojawiam, to nie mam prawa głosu. We wtorek wieczorem byłem w domu, w środę w Polsce, potem znów na chwilę zajrzałem do rodziny, potem wróciłem do Niemiec, a teraz znów jestem w Polsce, więc tak naprawdę w domu jestem gościem. Niemniej, kiedy wszyscy się spotykamy, ja milczę a moja żona i córki mówią o wszystkim. To one decydują co robimy, jak żyjemy i jak będzie wyglądał dzień. Ja nie robię nic. To one decydują o samochodzie, o wakacjach, o wszystkim. Ja mogę tylko zabierać głos w sprawie siatkówki.

Jakim jest pan ojcem?

Moje dzieci mogą robić ze mną wszystko. O cokolwiek mnie poproszą, zawsze to zrobię i dam im wszystko. Mam trzy córki, które dostaną ode mnie wszystko. Nigdy nie powiem im „nie”. Jeśli najpierw pójdą do mamy i ona powie im, że to niemożliwe, mogą przyjść do mnie a ja zawsze powiem „tak”.

Chciałabym, żebyśmy w tym wywiadzie rozstrzygnęli jeszcze jedną rzecz. Frytki są belgijskie czy amerykańskie?

Jesteśmy w Belgii naprawdę dumni z frytek! Z tego powodu nigdy w Belgii nie usłyszysz określenia „french fries”. Oczywiście współcześni mężczyźni, nie są wojownikami w tej sprawie - są bardziej zrelaksowani, jeśli idzie o ten spór i jest im wszystko jedno. Natomiast ja jestem walczakiem w tej kwestii. W zeszłym roku zabrałem moich zawodników z Friedrischafen do Belgii po to, by nakarmić ich belgijskimi frytkami. Usiedliśmy w takiej kameralnej restauracji, która nazywa się „Friture” i tam zjedliśmy nasz narodowy przysmak. Mam nadzieję, że będę miał okazję zabrać tam także moich polskich zawodników.

Kolejną belgijską obsesją jest czekolada. Jest pan od niej uzależniony?

Wiesz… Ja nawet na spotkanie z federacją przywiozłem w walizce dwa kilo belgijskiej czekolady… Uwielbiam ją, ale jeszcze bardziej lubię obdarowywać nią innych, bo widzę, że są wtedy szczęśliwi i że im naprawdę smakuje. Kiedy jechałem na ostatnie rozmowy do Związku, też wziąłem ze sobą czekoladowe medale z napisem „Tokio 2020”. Uwierz mi, że gdziekolwiek nie jadę, zawsze mam przy sobie belgijską czekoladę.

Próbował pan w Polsce wyrobów Wedla?

Nieee!!! (śmiech) Proszę Cię! Jak mógłbym to zrobić belgijskiej czekoladzie! Takiej czekolady jak u nas w kraju, nie ma nigdzie na świecie. Możesz oczywiście próbować kupować „belgijską” czekoladę w różnych sklepach, ale tą najprawdziwszą kupisz tylko w Belgii. Myślę, że gdybyś zapytała jakiegoś Belga, niemieszkającego przez lata w ojczyźnie, powiedziałby Ci, że właśnie tego smaku najbardziej mu brakuje.

Gdyby miał pan zaprojektować koszulkę z tekstem charakteryzującym pana filozofię życia, co by to było?

Na pewno nie byłoby to nic o kobietach, bo za mocno je szanuję i nigdy z nich nie żartuję. Co to mogło by być…

Może „Keep calm and be Heynen”?

O tak! To jest dobre! Tym bardziej, że ja nigdy nie jestem spokojny! (śmiech). Także, na mojej koszulce było by: „Keep calm and be Heynen”! (Zachowaj spokój, jak Heynen). Myślę, że taki T-shirt bardzo by mi się przydał, ponieważ w moim przypadku bycie spokojnym jest niemożliwe!

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej