Anna Daniluk, foto: FIVB, 8 lutego 2020

Wojciech Maroszek: Ja na igrzyskach olimpijskich? To było dość abstrakcyjne!

Wojciech Maroszek od wielu lat jest czołowym polskim sędzią docenianym w kraju i za granicą. W tym roku będzie miał okazję potwierdzić swoje kompetencję na najważniejszej sportowej imprezie – Igrzyskach Olimpijskich Tokio 2020.

pzps.pl: Sędziowanie to dla pana jeszcze hobby czy już praca?
Wojciech Maroszek: W ciągu ostatnich lat rzeczywiście jest to jedna z moich największych aktywności zawodowych. Przygotowanie do igrzysk oznacza konieczność wzięcia udziału w topowych imprezach w Europie i na świecie, a to równa się nieobecnościom w domu rzędu sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu dni w roku, które poświęcam tylko na mecze zagraniczne.

To imponujące liczby! Udało się pan zliczyć ile w ciągu jednego roku prowadzi pan spotkań?
Zawody klasy między narodowej to około 40-50 meczów, w kraju jest to kolejne ponad 20 spotkań, a do tego dochodzą jeszcze mecze rangi wojewódzkiej. Myślę, że w ciągu roku zbliżam się do 100 prowadzonych przeze mnie starć.

Rozumiem, że takie statystyki zmuszają do przeorganizowania życia…
Tak, cztery lata temu musiałem podjąć decyzję odnośnie kwestii zawodowych, ponieważ już wtedy wydawało się, że mam szansę walczyć o igrzyska i pójść śladem sędziego Piotra Dudka. Wtedy też  zdecydowałem się założyć własną firmę consultingową, która jest moją drugą aktywnością zawodową.

Czyli tegoroczna nominacja olimpijska nie była dla pana całkowitym zaskoczeniem i dobiegały do pana sygnały ze środowiska?
Może nie tyle z samego środowiska, ile zapowiadały to bardziej z poszczególne kroki, jakie wykonałem w mojej pracy jako sędzia. Nominacja olimpijska to efekt kilku lat ciężkiej pracy na najwyższym poziomie, która poddawana jest ciągłej ocenie. W ciągu wielu lat otrzymywałem potwierdzenia, że pnę się po szczeblach i jestem przymierzany do sędziowskiej grupy A w FIVB. To był pewien proces, z którego dało się wyczytać, że jestem na dobrej drodze, by marzyć o igrzyskach oraz że Światowa Federacja darzy mnie coraz większym zaufaniem. Siedem lat temu sędziowałem Klubowe Mistrzostwa Świata w tym mecz finałowy, potem kolejnego tego typu imprezy, także te organizowane w Polsce, dwa razy sędziowałem turnieje finałowe Ligi Narodów, dalej finał mistrzostw Europy oraz dwukrotnie mistrzostwa świata. To nie jest tak, że nagle „wyciągnięto mnie z kapelusza” i przyznano miejsce, bo jestem przewodniczącym Wydziału Sędziowskiego PZPS. To jest długa droga związana z budowaniem doświadczenia i sprawdzaniem moich kompetencji przez wiele lat na „topowych” zawodach.

Przewodniczący Wydziału Sędziowskiego PZPS, czołowy sędzia, który zgodnie z naszymi wyliczeniami w ciągu roku sędziuje nawet około stu spotkań. Istnieje w pana słowniku pojęcie „czas wolny”?
Nie jest łatwo, ale tak! Tym bardziej, że mam dwójkę małych dzieci i uwielbiam z nimi spędzać czas. To właśnie im poświęcam każdą wolną chwilę. Dodatkowo kiedy tylko mogę staram się oglądać sporo meczów i cały czas poszerzać swoje umiejętności niezbędne przy prowadzeniu spotkań. Ponadto przygotowuję wiele materiałów edukacyjnych, np. filmy szkoleniowe dla sędziów, które potem wykorzystujemy na różnych kursach. Po meczach zaś najlepiej odpoczywam przy dobrej książce czy przy ekranie telewizora, oglądając filmy i seriale.

Zdarza się, że podczas oglądania meczów, w zaciszu domu, sędziuje pan także przed telewizorem?
Ja już normalnie nie oglądam meczów siatkówki i wiem, że wielu moich kolegów ma podobnie. Choć rozumiem taktykę prowadzenie gry oraz doceniam kunszt warsztatowy, bo mam także uprawnienia trenerskie, to faktem jest, że na pierwszym planie dla mnie jest zawsze ocena gry przez pryzmat przepisów.

Czyli rola sędziego zagłuszyła kibicowską duszę?
Oczywiście, że w takiej roli też czasami występuję! Szczególnie dobrze wspominam jak z moimi dziećmi pojechałem na finał mistrzostw świata juniorów, gdzie nasze chłopaki zdobyły złoty medal. Byliśmy wtedy prawdziwymi kibicami z umalowanymi twarzami, w czapkach i szalikach, i to był taki czas typowo „kibicowski”. Jednak na co dzień jak oglądam mecze, to zawsze patrzę na czystości zagrań.

Co odegrało największą rolę w pana karierze i doprowadziło do miejsca, w którym jest pan obecnie?
Muszę przyznać, że na mojej drodze spotkałem bardzo wiele życzliwych osób, a także miałem naprawdę dużo szczęścia. Trafiłem akurat w lukę pokoleniową dzięki czemu szybko zostałem sędzią szczebla centralnego, a potem równie szybko i szczęśliwie pokonywałem kolejne szczeble. W 2001 roku sędziowałem mecze ekstraklasy męskiej i przez kilka lat byłem najmłodszym sędzią na tym poziomie. W 2004 roku, już w wieku 30 lat byłem na kursie sędziów międzynarodowych, co na polskie warunki nie było czymś oczywistym. Nie mogę także pominąć wsparcia PZPS, bo bez rodzimej federacji nigdy nie zaszedłbym tak daleko. Fakt, że jedziemy na igrzyska we dwójkę, bo w siatkówce plażowej także będziemy mieć swojego przedstawiciela w osobie Agnieszki Myszkowskiej, jest wielkim sukcesem całego środowiska, w tym także Mirosława Przedpełskiego, który jako członek władz FIVB miał na pewno istotny wpływ na dobór obsady sędziowskiej.

Dlaczego zdecydował się pan być sędzią siatkarskim, a nie na przykład związać się z piłką nożną?
Siatkówka zawsze bardzo mi się podobała, choć osobiście moja kariera jako aktywnego sportowca związana była z lekkoatletyką, a dokładnie chodem sportowym. Miałem okazję być nawet członkiem kadry narodowej juniorów. Cały czas jednak w moim sercu była obecna siatkówka, tym bardziej, że moja siostra z sukcesami uprawiała ten sport i była zawodniczką Kolejarza Katowice. Dlatego jak tylko nadarzyła się okazja to zrobiłem dwie rzeczy – kurs instruktorski i kurs sędziowski. Potem zacząłem swoją przygodę z sędziowaniem.

To nie jest łatwe hobby. Waga błędu popełnionego przez zawodnika i sędziego jest zupełnie inna. Chwila dekoncentracji kosztuje gracza punkt, dwa, które odkupuje kolejną dobrą akcją; w przypadku sędziego jedna pomyłka może przekreślić całe spotkanie. Zdarza się, że w trakcie meczu zaczyna brakować skupienia?
Rzeczywiście utrzymanie koncentracji to bardzo trudne zadanie, ponieważ w jednej wymianie musisz ocenić każde odbicie piłki. Bardzo ważne jest żeby umieć relaksować się pomiędzy wymianami, a także w trakcie przerw zespołu i przerw między setami. Niestety jednak rzeczywiście jest tak, że jeden błąd potrafi bardzo wiele ważyć. Ja cały czas mam w głowie pierwsze spotkanie finałowe z zeszłego roku, gdzie niestety na sam koniec, wydaje się dobrze prowadzonego meczu, podjąłem błędną decyzję. Ta pomyłka cały czas jest w mojej głowie.

Zabrakło koncentracji?
Niewykluczone, że tak. To była końcówka długiego, dwu i pół godzinnego meczu, dlatego bardzo  prawdopodobne jest to, że zabrakło mi już sił i skupienia.

Trudno jest przyznać się do błędu?
Po meczu przeprosiłem wszystkich zawodników Warszawy, których spotkałem. Ja w pełni potwierdzam to, co zawsze powtarzał Piotr Dudek, że kluczowa dla rozwoju sędziego jest pokora – pokora wobec własnych umiejętności, wobec wysiłku zawodników, trenerów, a szczególnie w tym momencie kiedy przydarza się błąd. O ile w czasie meczu my musimy natychmiast zapominać o pomyłkach, po to żeby móc obiektywnie oceniać kolejne wymiany, o tyle jeśli jest się świadomym własnego błędu, to bardzo ludzką reakcją jest się do niego przyznać. Wiem, że te nasze otoczenie trenersko-zawodnicze docenia tego typu zachowania.

Jakie trzy główne zasady przekazałby pan młodym sędziom? Numer 1: pokora?
Tak, pokora to pierwsza zasada. Druga: sędziować jak najwięcej spotkań, na każdym możliwym szczeblu bez różnicy czy są to zawody szkolne czy amatorskie, czy nawet treningi zespołów ligowych. Każdy z nich dokłada cegiełkę do doświadczenia, a to ma największe znacznie jeżeli chodzi o automatyzm. Trzy: umiejętność samoewaluacji, szczerej oceny swojego sędziowania. Jest to o wiele ważniejsze niż wszystkie uwagi jakie usłyszy się od delegatów czy kwalifikatorów, bo trzeba być ze sobą szczerym, umieć powiedzieć samemu sobie, co jest naszą mocną, a co słabszą stroną i jak mogę to poprawić.

Są jakieś mechanizmy, które pozwalają zachować „chłodną głowę” i podjąć właściwą decyzję, jeśli zaczynają pojawiać się wątpliwości?
Tak, jest kilka sposobów, które niewątpliwie pomagają. Największą wagę w sędziowaniu odgrywa na pewno liczba przeprowadzonych spotkań. Z każdym meczem gromadzi się pewne nawyki i nabywa się swoistej automatyczności, gdyż wiele zagrań się powtarza, dzięki czemu wiesz czego się spodziewać i na co zwracać uwagę. Dodatkowo po każdej zakończonej wymianie powinno się patrzeć na pomagających sędziów liniowych czy drugiego arbitra, ale także na reakcje zespołów. Odruchem powinno być zorientowanie się czy zespoły nie będą chciały wziąć dodatkowej przerwy, jak zachowują się trenerzy czy zawodnicy, gdzie jest piłka oraz gdzie jest zagrywający. To pomaga rozeznać sytuację, a jednocześnie w tym czasie umysł się uspokaja i przygotowuje do kolejnej wymiany.

Czyli komunikacja niewerbalna drużyn może być pomocna?
Tak, czasami reakcje zespołów pomagają podjąć decyzję, najczęściej przy próbach oszacowania dotknięcia piłki przez blok, kiedy widać, że blokujący rozgląda się po kolegach, szukając gotowości do asekuracji zagrania. Te zachowania niekiedy pomagają, ale są też tacy zawodnicy, którzy zawsze próbują coś wymusić na sędziach i wtedy takim reakcjom nie warto wierzyć.

O nazwiskach nie mówimy?
Lepiej nie… ale zauważyłem, że największe gwiazdy sportu, także siatkówki pod koniec swojej kariery zachowują się znacznie częściej w sposób bardziej sportowy – chętniej przyznają się do błędów i współpracują z sędziami, niemalże sugerując właściwą decyzję. To bardzo dobre, bo w ten sposób „duże nazwiska” pozostawiają po sobie dobrą pamięć autorytetu, wielkiego sportowca i fajnego człowieka.

Trudniej sędziuje się spotkanie temperamentnych drużyn czy te naprzeciwko wielotysięcznej publiczności?
Myślę, że to kwestia indywidualne, ale na pewno my w Polsce bardzo dużo zyskujemy dzięki PlusLidze, w której rozgrywki stoją na bardzo wysokim poziomie i jednocześnie towarzyszy im bardzo duże zainteresowanie. Dzięki temu nie peszy nas obecność kamer, a kilkutysięczny tłum kibiców nie robi na nas aż takiego wrażenia.

Który mecz w pana karierze był tym najtrudniejszym?
W mojej dotychczasowej karierze było to starcie Rosja – Niemcy w finale LOTTO EUROVOLLEY Polska 2017 w Krakowie. Spotkanie pięciosetowe, z resztą zakończone grą na przewagi w tie-breaku, pełne trudnych do oceny sytuacji, gdzie nie najlepiej układała mi się współpraca z moim partnerem i szczerze mówiąc, czułem się trochę osamotniony.

To dla równowagi - które spotkanie wspomina pan najlepiej?
Myślę, że półfinał mistrzostw świata z 2018 roku pomiędzy Brazylią a Serbią. Byłem bardzo miło zaskoczony, że zostałem nominowany jako sędzia pierwszy tego spotkania. Wydawało mi się, że będzie to bardzo zacięte starcie, choć akurat ułożyło się inaczej i Brazylia zdecydowanie wygrała. Był to jednak bardzo prestiżowy mecz, o bardzo dużym potencjale dramaturgii i cieszę się, że po nim napłynęły do mnie same dobre opinie. Nie wykluczam, że to właśnie było to spotkanie, które otworzyło mi drzwi do igrzysk olimpijskich.

W jakim najbardziej egzotycznym miejscu miał pan okazję sędziować?
Myślę, że to będzie miejscowość Chiclayo w Peru. Hala nie miała kompletnych ścian, dlatego zupełnie swobodnie przepływało przez nią powietrze i wlatywały ptaki. W konsekwencji podczas przerw technicznych z parkietu trzeba było wycierać znacznie więcej niż pot zawodniczek (śmiech)… Ponadto wieczorami robi się już tam naprawdę chłodno, co także utrudniało prowadzenie spotkania. Myślę, że to właśnie było najbardziej egzotyczne miejsce w jakim miałem okazję pracować.

W tym roku przed panem kolejny ciekawy kierunek – Tokio. Tylko szczera odpowiedź – kiedy pan zaczynał, przyświecała panu myśl o igrzyskach?
Proszę mi wierzyć lub nie - jeśli taki scenariusz chodził mi po głowie, to traktowałem go bardziej jako mrzonki. O igrzyskach na poważnie zacząłem marzyć sześć lat temu, podczas Klubowych Mistrzostw Świata, kiedy zacząłem dostawać sygnały, że mogę być następcą Piotrka Dudka i sędzią nazwijmy to „eksportowym”. Dopiero wtedy moje marzenia zacząłem traktować poważnie. Niedawno przypomniałem sobie także, że 15 lat temu Andrzej Kuchna przekonywał mnie, że mam realne szanse pojechać na igrzyskach. Pamiętam, że wtedy wydało mi się to całkowicie abstrakcyjnie…

To jakie kolejne „abstrakcyjne” marzenie chce pan zrealizować?
Jako przewodniczącemu Wydziału Sędziowskiego PZPS marzy mi się, żebyśmy za granicą mieli tak silną pozycję jak np. Włosi czy Rosjanie, którzy regularnie na imprezach międzynarodowych, mają po kliku swoich arbitrów. W Polsce mamy w tej chwili grupę niespełna pięćdziesięciolatków, którzy mają bogate doświadczenie zawodowe i oferują bardzo wysoką jakość sędziowania. Ja mam 46 lat, a u nas nie zdarzało się zazwyczaj, żeby sędzia, który jedzie mógł teoretycznie pojechać na kolejną tego typu imprezę za 4 lata. Chcę jednak jasno zapowiedzieć, że jeżeli tylko będzie inny polski sędzia, który będzie miał szansę na nominację olimpijską, to ja poproszę FIVB, żeby do Paryża zamiast mnie pojechała ta inna osoba. Chciałbym żeby u nas był taki obyczaj jak we Włoszech, gdzie sędziowie niejako umówili się, że na każdą edycję IO jedzie inny sędzia, po to żeby ten splendor olimpijski mógł być dzielony między większą grupę ludzi. Moim marzeniem jest żebyśmy to samo zrobili w Polsce.

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej