Marcin Pawlicki, 9 sierpnia 2014

Rozgrywająca Izabela Bełcik, mimo że w drużynie narodowej występuje od 15 lat i ma na koncie trzy medale mistrzostw Europy, wciąż odnajduje przyjemność w reprezentowaniu Polski na arenach międzynarodowych. Nigdy też nie odmówiła przyjęcia powołania na zgrupowania kadry, a jego brak zawsze przyjmowała z pokorą.

pzps.pl: 15 lat spędzonych w reprezentacji, ponad 300 rozegranych meczów. Jest co wspominać.
Izabela Bełcik: W kadrze pojawiłam się jeszcze jako bardzo młoda zawodniczka, mając 19 lat. Tak naprawdę zaczynałam dopiero wchodzić w dorosłą siatkówkę. Wówczas do głowy mi nie przyszło, że w niedalekiej przyszłości pojadę na mistrzostwa Europy. Mało tego, że będę grać w pierwszej szóstce i zdobędę złoty medal. Ta reprezentacja zmieniała się przez te lata, podobnie jak jej trenerzy. Ja staram się pamiętać to, co było najmilsze. Oczywiście, te najlepsze chwile to przede wszystkim, kiedy zdobywałam medale mistrzostw Europy - dwa złote i jeden brązowy.

- W pewnym sensie może się pani czuć spełniona jako reprezentantka kraju. Uczestniczyła pani w największych sukcesach drużyny w ostatnich latach.
- Poniekąd tak, choć dusza sportowca jest taka, że nie wystarcza mu to, co już osiągnął, ale chce czegoś więcej. Oczywiście, miło jest się czymś pochwalić, miło jest jak cię gdzieś przedstawiają i wymieniają twoje sukcesy. Ja uważam, że trzeba cały czas iść do przodu i stawiać sobie nowe cele.

- Nie pojechała pani na igrzyska olimpijskie w Pekinie. Brak w składzie dwukrotnej mistrzyni Europy był wówczas zaskoczeniem dla kibiców, a pani musiało być przykro?
- Oczywiście, że jednym z marzeń sportowca jest zagrać na igrzyskach olimpijskich. To się nie stało i trudno. Czy było mi przykro? Uznałam wówczas, że trener ma inną wizję, ma dziewczyny, które jego zdaniem, lepiej nadają się na tę pozycję. A ja nie zawsze musiałam być częścią jego wizji i nigdy się o to nie obrażałam. Ja nie mam mniemania o sobie, że jestem najlepsza. Wówczas Kasia Skorupa i Milena Sadurek miały dobry sezon i trener Marco Bonitta postawił na nie. Ja grałam na mistrzostwach Europy i na innych dużych imprezach pewnie kosztem innych zawodniczek, które akurat też miały takie aspiracje.

- Po mistrzostwach Europy w 2009 roku, gdzie Polki zdobyły brązowy medal, rzadziej pojawiała się pani w reprezentacji. Co było tego przyczyną?
- Czasami zdrowie nie pozwalało na takie pełne zaangażowanie się i trenowanie. Kiedy trener Alojzy Świderek objął kadrę, miałam wrażenie, że chce na mnie postawić. Wówczas pojawiły się jednak kłopoty z nadgarstkami, nie byłam w stanie dotknąć piłki. To był dość osobliwy przypadek, musiałam sięgnąć po trochę inną medycynę. Cała moja siatkarska kariera stanęła na włosku, bo nikt nie był w stanie mi pomóc.

- Z drugiej strony, gdy pojawiało się powołanie do kadry, pani nigdy nie szukała wymówek i zawsze stawiała się na zgrupowaniach.
- Być może inni mają czasami przesyt siatkówką, potrzebują więcej odpoczynku od sportu. A ja po prostu lubię grać w siatkówkę, choć też nie mam już tyle zdrowia, żeby zaraz po lidze spakować się i jechać na kadrę. Gdy teraz otrzymałam powołanie, to nawet poczułam się trochę zaskoczona. Jest tendencja, by odmłodzić reprezentację, więc i moja rola też jest nieco inna. Nie jestem zawodniczką młodą i z potencjałem, to już niestety minęło.

- Trener Piotr Makowski powołując panią do reprezentacji, jasno określił, że pierwszą rozgrywającą będzie Joanna Wołosz. Nie miała pani problemu z przyjęciem roli tylko zmienniczki?
- Zdecydowałam się na udział w World Grand Prix po to, by służyć młodszym dziewczynom swoim doświadczeniem. Założenie było takie, że ja mam tylko pomagać, bo to Asia Wołosz miała prowadzić grę. Nie do końca czuję się już na siłach, by „ciągnąć” cały zespół. Niestety, sytuacja się trochę skomplikowała, Asia doznała kontuzji, a ja musiałam odpowiedzialność za grę wziąć na siebie. Problem w tym, że nie jestem jeszcze na to przygotowana, przede wszystkim fizycznie, i nie chcę sobie przypadkiem krzywdy zrobić. Z piłkami trenuję zaledwie trzy tygodnie, a ja już mam jedną traumę - z mistrzostw świata z 2006 roku, po których doznałam poważnej kontuzji.

- W obecnej reprezentacji jest sporo grupa bardzo młodych zawodniczek. Jak pani się odnajduje w tym zespole?
- To bardzo fajne dziewczyny. Wiele z nich ma spore możliwości, niezłe już umiejętności, może brakuje jeszcze doświadczenia. Ważne, że wszystkie są chętne do pracy. W całej tej zabawie dużą rolę odgrywa trener, który też musi być psychologiem. Bo z niektórymi pewne rzeczy musi kształtować na treningu, a z innymi zawodniczkami trzeba pracować mentalnie. Co ważne, te dziewczyny nie są jeszcze zmanierowane, co pozwala budować, scalać tę grupę i dzięki temu jest mniej problemów.

- Za tydzień reprezentację czeka najważniejszy sprawdzian w tym sezonie – turniej finałowy World Grand Prix w Koszalinie. Jak widzi pani szansę awansu do Final Six, który odbędzie się w Tokio?
- Patrzę może krótkowzrocznie, ale tak muszę. Żyję z treningu na trening, myślę o tym, żeby każde najbliższe zajęcia przepracować jak najlepiej. Tak, by w meczu te piłki wystawiać tam, gdzie trzeba. Akurat cykl World Grand Prix nie jest idealny do tego, by układać grę zespołu, bo to męczące rozgrywki – dużo meczów, a do tego dochodzą jeszcze dalekie podróże. Dobrze, że jest z nami Emilia Kajzer, choć jest jeszcze mało doświadczona jeśli chodzi o grę w reprezentacji. Musimy się jakoś wspierać, bo znalazłyśmy się w kryzysowej sytuacji. Patrząc na zaangażowanie moich koleżanek, jestem jednak dobrej myśli.

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej