Anna Daniluk, fot. Piotr Sumara, 8 września 2016

W reprezentacji rozegrał 427 meczów. Sięgnął po złoto mistrzostw Europy i świata, czterokrotny olimpijczyk. Wielokrotnie był wyróżniany nagrodą dla najlepszego rozgrywającego turnieju. Paweł Zagumny w niedzielę oficjalnie zakończy reprezentacyjną karierę.

pzps.pl: W zeszłym roku nie wykluczał pan powrotu do kadry. Dzisiaj wiemy, że ten etap wkrótce oficjalnie się zakończy. Jak czuje się pan przed tak wielkim wydarzeniem w pana życiu i w pana karierze?
Paweł Zagumny:
Myślę, że to tego wydarzenia przygotowywałem się już dość długo. Od dwóch lat nie gram w kadrze, więc myśl o końcu reprezentacyjnej kariery, już gdzieś się przewijała. Wspólnie z Aleją Gwiazd Siatkówki stwierdziliśmy, że warto połączyć dwie imprezy: Mecz Gwiazd i oficjalne zakończenie mojej kariery. Miejmy nadzieję, że wszystko się uda.

Kto jest inicjatorem tego pomysłu – pan czy Aleja Gwiazd?
Ja też jestem w strukturach Alei Gwiazd, ale to ona stworzyła taki pomysł. Mecz Gwiazd i tak by się odbył, bo był planowany wcześniej, ale chcieliśmy zrobić go na większą skalę i być może fakt zakończenia mojej kariery, będzie jakimś magnesem dla kibiców.

Sporo mówi się o tym, że w polskiej kadrze brakuje klasowego rozgrywającego. Czy wobec tego nie kończy pan kariery zbyt wcześnie?
Być może to zmobilizuje chłopaków do ciężkiej pracy, a struktury do szkolenia jeszcze lepszych rozgrywających. Póki, co moi zmiennicy radzą sobie dobrze. Należy jednak pamiętać, że do dyspozycji czy dobrego wieku rozgrywającego nie jest tak łatwo dojść. Ja rozpocząłem swoją „wielką karierę” praktycznie w wieku 30 lat, także jeszcze wszystko przed nimi. Miejmy nadzieję, że te mecze, które teraz rozgrywają będą procentowały w przyszłości.

Widzi pan jakiegoś konkretnego swojego następcę?
Póki co mamy dwóch rozgrywających, którzy z tego, co widać będą grać przez najbliższe lata. Jest to Grzesiek Łomacz i Fabian Drzyzga. Mam nadzieję, że staną na wysokości zadania. Być może w między czasie pojawi się ktoś młody, kto jeszcze nie dostał szansy i taki talent „wskoczy” do reprezentacji. Czy w tym sezonie czy w przyszłym – tego nie możemy przewidzieć.

Na decyzję o końcu kariery największy wpływ miało mistrzostwo świata, bo lepiej jest schodzić ze sceny niepokonanym? Czy może powód jest bardziej prozaiczny – po prostu brakuje już sił fizycznych?
Na pewno oba powody są trafne. Wiek już jest nie ten i lepiej zamknąć pewien rozdział z pozytywnymi myślami o reprezentacji, tak by ten czas kojarzył się z sukcesami. Aczkolwiek miałem wiele momentów zwątpienia i przeszedłem praktycznie przez wszystkie etapy w polskiej reprezentacji - i przez czas wielkich porażek i przez czas wielkich zwycięstw. Karierę kończę więc w odpowiednim momencie.

No właśnie, pierwsze lata pana kariery reprezentacyjnej nie były pasmem sukcesów. Dopiero ostatnie kilka lat sprawiło, że zaczęto „bać się” Polski na boiskach międzynarodowych. Kto według pana jest twórcą tej potęgi?
Myślę, że odpowiedź będzie bardzo złożona. Na pewno trenerzy, którzy stworzyli kadry juniorskie czyli nasz rocznik 77’ później rocznik 83`. Te juniorskie roczniki mistrzów świata zostały w pewnym momencie połączone w jedną grupę przez Raula Lozano i myślę, że od tamtej pory na dobre wbiliśmy się w wielką siatkówkę międzynarodową. Od tych powiedzmy dziesięciu lat trwamy na tym poziomie i zdobywamy różnego koloru medale.

Od pana powołania do kadry seniorskiej do zakończenia kariery minęło dwadzieścia lat. Pamięta pan pierwsze powołanie do reprezentacji?
Tego wydarzenia dokładnie nie pamiętam, ale pierwsze treningi z kadrą seniorów miały miejsce już w 1995 roku, a oficjalnie powołanie miało miejsce w 1996, przed kwalifikacjami do Igrzysk. To była dla mnie ogromna radość i myślę, że moje pierwsze powołanie było mocno „na kredyt”. Widać jednak, że trener Wiktor Krebok wiedział co robi. Po prostu zaufał mi i czuł, że w przyszłości przydam się tej reprezentacji.

Przez lata kariery reprezentacyjnej pracował pan z dziesięcioma szkoleniowcami. Z którym współpraca układała się dla pana najlepiej?
Myślę, że w każdym z nich znalazłoby się coś dobrego. Na każdym etapie, każdy trener był pomocny i przydatny. Wiadomo, że największe i pierwsze sukcesy przyniósł Raul Lozano, później Daniel Castellani i Stephane Antiga, z którym sięgnęliśmy po mistrzostwo świata. Każdy z nich był inny i każdy zwracał uwagę na coś innego. Nie należy jednak zapominać o trenerach takich jak Ireneusz Mazur, który pozostawił po sobie ślad i nauczył gry od podstaw. Myślę, że każdego można ocenić po równo, mimo, że nie ze wszystkimi zdobywaliśmy najwyższe laury.

Gdyby pan był trenerem od którego szkoleniowca zaczerpnąłby pan najwięcej?
Odpowiedź będzie taka: od każdego po trochę. Żaden z nich nie był perfekcyjny, oni sami również zdawali sobie sprawę z tego, że muszą ciągle ewoluować i się dokształcać. Ani trener ani zawodnik nie może stać w miejscu, bo nie o to chodzi w tym sporcie. Myślę, że wziąłbym trochę psychologii od Castellaniego, sposób prowadzenia treningów od Lozano, a taktyczne spojrzenie od Antigi. Każdy z nich wniósł dużo dobrego do reprezentacji.

Jaka jest najpoważniejsza kontuzja, którą ma pan za sobą?
Kontuzja, którą najbardziej odczułem to kontuzja pleców przed mistrzostwami świata w 2002 roku, bo wyłączyła mnie ona z udziału w tych rozgrywkach. Drugą jest złamana ręka przed Mistrzostwami Europy w 2005 roku.

Najgorsza porażka?
Półfinał Ligi Światowej w Belgradzie.

Największe rozczarowanie?
Mistrzostwa Europy w Rosji w 2007 roku

Najpiękniejsze zwycięstwo?
Mistrzostwo Europy w Izmirze w 2009 i FIVB Mistrzostwa Świata Polska 2014.

Najwierniejszy kibic?
Moja siostra Agnieszka.

Jest pan czterokrotnym olimpijczykiem. Nie ma pan poczucia, że być może warto było zaprezentować się w Rio?
Nie, znałem możliwości swojego organizmu i stwierdziłem, że na taką skalę jaką bym chciał, nie będę w stanie pomóc drużynie.

Polacy na tegorocznych Igrzyskach znów przegrali w ćwierćfinale. Dlaczego tyle razy kończyliśmy udział na tym etapie? Czy to kwestia presji czy formy?
Nie idzie nam na tej imprezie, to prawda, ale nie sądzę by wynikało to z presji. W Atenach i Londynie przegraliśmy z mistrzami olimpijskimi, więc zawsze trafialiśmy na bardzo mocne drużyny. Teraz też byliśmy słabsi, więc nie ma się co doszukiwać jakiś podtekstów. W większości wypadków po prostu byliśmy gorsi. W tej chwili żal jest jedynie meczu z Włochami w Pekinie, gdzie byliśmy faworytem, a nie sprostaliśmy zadaniu.

Kończy pan karierę reprezentacyjną, jakie są pana plany na przyszłość? Myśli pan o podjęciu pracy jako szkoleniowiec?
Na razie jeszcze nie myślę o tym żeby iść w tę stronę. Na pewno przez najbliższe lata nie będę się tym zajmował. Prawdopodobnie zostanę przy siatkówce, ale nie będę szkoleniowcem.

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej