Janusz Pindera z Berlina/fot. Piotr Sumara, 7 stycznia 2016

Rosjanie rozbici przez Francję, Niemcy wygrywają do zera z Serbią: tak wyglądał drugi dzień turnieju kwalifikacyjnego siatkarzy w Berlinie.

Rosjanie rozbici przez Francję, Niemcy wygrywają do zera z Serbią: tak wyglądał drugi dzień turnieju kwalifikacyjnego siatkarzy w Berlinie.

 

Już pierwszy set zapowiadał szybkie i przykre dla Rosjan rozstrzygnięcia. Francuzi błyskawicznie znaleźli właściwy rytm gry i punktowali złotych medalistów igrzysk w Londynie bezlitośnie. Inna sprawa, że ta rosyjska drużyna w niewielkim stopniu przypominała tą, która wygrała pamiętny finał z Brazylią.

A kiedy jeszcze przy stanie 20:12 dla Francuzów zwożono z placu gry na noszach kontuzjowanego rozgrywającego Rosjan Dmitrija Kowaliowa, to gołym okiem było widać, że zespół Władimira Alekny czekają wyjątkowo ciężkie chwile. I tak też było. Trójkolorowi nie pozostawili wielkiemu rywalowi złudzeń, kto jest w tej partii lepszy. Pokonali Rosjan 25:15 i spokojnie szykowali się do kolejnej. Nic jednak nie wskazywało, że będzie diametralnie różna od pierwszej.

A jednak. Rozgrywający Grankin uspokoił grę, 40.letni Tietuchin pokazał, że nie zawsze należy patrzeć w metrykę, a Maksim Michajłow przypomniał sobie, że jeszcze nie tak dawno uważano go za najlepszego atakującego w gronie siatkarskich gwiazd. Szkoda, że tylko w tym secie. Jeśli dodamy do tego grona tej klasy libero co Aleksiej Wierbow, solidnych środkowych, Aszczewa i Wolwicza, oraz zaledwie 20 letniego przyjmującego Jegora Kljukę, to wydawało się, że Alekno wreszcie ma to czego szukał: drużynę zwycięzców. Wynik drugiej partii tylko to potwierdzał:25:20 dla Rosjan. Tyle, że na ostateczne wnioski było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie.

Tym bardziej, że Francuzi obudzili się z krótkotrwałego letargu bardzo szybko. Kilka ich akcji w trzecim secie przypominało wyczyny trupy cyrkowej, a w głównej roli występował oczywiście MVP ostatnich mistrzostw Europy, 24 letni Earvin Ngapeth, który chwilami bawił się z rywalami jak kot z myszą. Nie byłoby jednak tych popisów (praworęczny Ngapeth zdobywał punkty lewą ręką), gdyby nie cała francuska drużyna.

Grali tak, że tylko bić brawo, najlepiej na stojąco. Wygrali 25:17 i myślę, że to był decydujący moment tego meczu, choć w czwartej partii Rosjanie jeszcze walczyli. Zmęczonego Tietuchina zastąpił Markin, Aszczewa na środku Szczerbinin i przez chwilę był remis, 12:12. Niepewność trwała krótko. Rosjanie pękli nagle jak mydlana bańka. Błędy posypały się jak lawina, Michajłow nie był się w stanie przebić na drugą stronę, więc Alekno zmienił go na 30 letniego Bakuna, ale wyrok już zapadł. Skończyło się na 25:19 w czwartym secie i 3:1 w całym meczu. Teraz wszystko wskazuje na to, że Rosja będzie walczyć o pozostanie w turnieju z Bułgarią i kto wie, jak to się może skończyć.  

Pierwszych wielkich przegranych przecież już niemal mamy. Jeszcze wczoraj przed meczem z Polską Serbowie byli pełni nadziei. Walczyli dzielnie, przegrali z nami po dobrym meczu 1:3, ale nie sądzili, że następnego dnia mogą się już prawie żegnać z Berlinem. Niemcom nie urwali nawet seta, choć w drugiej partii (24:26) byli bliscy szczęścia. Ale sam Aleksandar Atanasijevic, były atakujący Skry Bełchatów nie był w stanie przechylić szali zwycięstwa na serbską stronę. Dwoił się i troił, nie miał jednak wsparcia w kolegach.

Nikola Grbić chodził wzdłuż bocznej linii boiska jak zasępiony generał widząc co się dzieje i zapewne czując, że klęska jest bliska. Co i rusz wpuszczał nowych zawodników na pole bitwy, ale Atanasijević dalej był osamotniony. A po drugiej stronie siatki Georg Grozer, największa armata Niemców, takie wsparcie miał. Czy to w osobie przyjmującego Kaliberdy, Fromma czy też środkowego Collina. Dobrze w drużynie gospodarzy rozgrywał Lukas Kampa, a w zespole serbskim był to poważny problem, bo zarówno Jovovic, który zaczynał to spotkanie, czy Brdjović, który je kończył  nie byli wzmocnieniem. Co gorsza, poza atakiem, tak było na każdej pozycji, stąd te rozpaczliwie ruchy trenera Grbicia. To był prawdziwy przegląd wojsk. Złoty medalista igrzysk w Sydney (2000), przez wiele lat czołowy rozgrywający świata, cały czas szukał złotego środka, ale niestety dla niego i jego „żołnierzy” nie znalazł.

Druga porażka Serbów oznacza, że właściwie mogą się już powoli pakować, bo ewentualne zwycięstwo w ostatnim meczu z Belgią może niewiele zmienić. Matematycznie mają jeszcze szanse, ale te są w rękach rywali. Wyeliminowanie Serbii w fazie grupowej to nie jest wcale scenariusz z Księżyca. Mówił o tym Ryszard Bosek w rozmowie dla „Rz”, która zwracał uwagę na słabość serbskich rozgrywających,  i podkreślał, że właściwie wszystko jest możliwe, że sześć drużyn  będzie zapewne walczyć o zwycięstwo i dwa miejsca premiowane udziałem w turnieju ostatniej szansy w Tokio w maju. A dwie pozostałe drużyny, Belgia i Finlandia zrobią co w ich mocy, by urwać punkty potentatom.

Belgowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, zobaczymy co pokażą jutro w meczu z  naszym zespołem, ale Finowie nie mają już żadnych szans na awans, nie sądzę też by postraszyli w ostatnim spotkaniu Francuzów, którzy prezentują tu dobrą formę.

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej