Elza Poznar, fot.FIVB, 29 października 2018

Na chłodno o MŚ: W najważniejszym punkcie myśleliśmy wyłącznie o rzeczach wielkich

Michał Mieszko Gogol jest najmłodszym trenerem w PlusLidze, ale temu 33-letniemu szkoleniowcowi nie można odmówić dorobku i doświadczenia. Lata pracy z kadrami młodzieżowymi i seniorskimi, a także dziesięć sezonów spędzonych w klubach z Częstochowy, Rzeszowa i Szczecina, sprawiły, że zaufał mu także Vital Heynen, mianując go jednym ze swoich asystentów.

Trener Gogol jest znany ze swojego analitycznego podejścia do siatkówki. Przez kilka dobrych lat pracował u boku szkoleniowców europejskiego formatu, a w Asseco Resovii Rzeszów pełnił rolę statystyka. Drugi trener złotej reprezentacji Polski wprawnym okiem przeanalizował przebieg mistrzostw świata, a także opowiedział o łączeniu funkcji w klubie i kadrze.

Minęło kilka tygodni od powrotu z mistrzostw. Chyba już miałeś czas, żeby na chłodno przemyśleć co dokładnie się wydarzyło najpierw w Warnie, a potem w Turynie?

Tak analizując, to na ten turniej przyjęliśmy metodę małych kroków, czyli koncentrowaliśmy na każdym kolejnym meczu. Udało nam się na szczęście dobrze zarządzać siłami w tej pierwszej rundzie i przystąpiliśmy na świeżo do drugiej rundy, wypoczęci na tyle, na ile mogliśmy być. Najważniejsze mecze jakie rozegraliśmy w grupie to na pewno te z Bułgarią i Iranem, ale myślę też, że weszliśmy na dobry poziom grania przed tymi spotkaniami dzięki słabszemu meczowi z Finlandią. Po tym meczu, który zdecydowanie nie był najlepszym meczem tej pierwszej rundy, troszeczkę przeanalizowaliśmy sobie tę naszą grę, nasze zachowanie i myślę, że właśnie dzięki temu słabemu występowi tak dobrze zagraliśmy kolejno z Iranem i Bułgarią. Później przyszedł kryzys.

Druga runda i zobaczyliśmy dwa oblicza Warny.

Przyszła choroba Michała Kubiaka i jego brak odbił się na drużynie, nie tylko w sferze sportowej, ale też w sferze mentalnej, no i przegraliśmy z Argentyną. Był to bardzo nerwowy, bardzo szarpany mecz, przy naszej słabszej grze i dyspozycji. Argentyńczycy z kolei weszli na taki wyższy poziom mentalny i nakręcali się z każdą kolejną akcją. Wszystkie kontrowersje związane z challenge'ami itp., tylko pobudzały ich bardziej do gry. Później był mecz z Francją i już podczas tego spotkania tak naprawdę nastąpiła przemiana naszej drużyny. Pierwsze dwa sety zagraliśmy słabo, ale od trzeciego seta zaczęliśmy grać naprawdę bardzo dobrą siatkówkę. Udało nam się wygrać tę trzecią partię, nie udało czwartej, ale to przez to, że Francuzi zaczęli naprawdę fantastycznie bronić i wypracowali sobie przewagę, której nie potrafiliśmy zniwelować. Mecz z Serbią był najważniejszym meczem tego turnieju. Wszyscy wiedzieliśmy, że następnego dnia gdzieś będziemy lecieli, ale czy to będzie Turyn, czy Warszawa – tego nie wiedzieliśmy. Oczywiście głęboko wierzyliśmy, byliśmy mocno zmotywowani. Powrót kapitana miał tu na pewno też  bardzo duże znaczenie. Zagraliśmy bardzo dobry mecz i to był jeden z najlepszych naszych meczów na tych mistrzostwach.

Zabukowaliście bilety do Turynu i polecieliście walczyć o swoje w trzeciej rundzie...

Losowanie przydzieliło nam Serbię i Włochów. Byliśmy trochę zaskoczeni obrotem tego pierwszego meczu Serbów z Włochami, ale wyszliśmy mocno skoncentrowani. Doskonale wiedzieliśmy, że drugi mecz z Serbami będzie dużo trudniejszy, natomiast wiedzieliśmy też już jak z nimi grać i gdzie są ich słabe punkty. Wykorzystaliśmy to, ale trzeba przyznać, że Serbowie grali dużo lepiej, niż za pierwszym razem. Później był ten słynny mecz z Włochami, gdzie udało nam się wygrać tego ważnego pierwszego seta. Byliśmy po raz kolejny naprawdę bardzo mocno zmotywowani. Było bardzo dużo różnych, dziwnych okoliczności oczywiście tego dnia, ale te wszystkie sytuacje podziałały na drużynę pozytywnie i jeszcze bardziej ją skonsolidowały. Zagraliśmy naprawdę dobrego pierwszego seta i awansowaliśmy do czwórki.

Mecz ze Stanami Zjednoczonymi był meczem o wszystko?

Jeśli chodzi o ostatnie dwa mecze to ten z Amerykanami był oczywiście dla kibiców najbardziej emocjonujący, najlepszy, najważniejszy. Nam przede wszystkim udało się wytrzymać nawałnicę na zagrywce Amerykanów, bo to jest chyba najlepiej zagrywająca drużyna na świecie. Nie tylko dlatego, że zagrywają mocno, ale dlatego, że zagrywają mocno i regularnie. Przetrwaliśmy to, przełamaliśmy ich serwy i wytworzyliśmy presję, pod którą oni musieli grać. Jeśli chodzi o tie-break'a to nasza fantastyczna gra blokiem i obroną plus też błędy przeciwników, które doprowadziły do naszej przewagi 6:1. No i tę przewagę holowaliśmy, z małą przerwą pod koniec seta, aż do końca.

Co powiesz o wielkim finale?

W meczu z Brazylią to tak naprawdę było widać już zmęczenie obu drużyn. To nie był mecz, który stał na najwyższym poziomie w tych mistrzostwach - przy tej formule, gdzie zespoły grały po kilka dni z rzędu, przez trzy tygodnie. My graliśmy czwarte spotkanie z rzędu i byliśmy zmęczeni, ale wiedzieliśmy, że to jest finał, więc rzuciliśmy wszystko co mieliśmy w tym meczu. Byliśmy bardzo cierpliwi, bardzo konsekwentni. Mecz z Brazylią wygraliśmy tak naprawdę swoją pierwszą akcją. Kończyliśmy od razu po przyjęciu w pierwszej akcji, czekając na swoje szanse w kontrze i te szanse przyszły – zablokowaliśmy, zrobiliśmy wyblok, wyprowadziliśmy kontrę, obroniliśmy i wyprowadziliśmy atak. Tym spokojem, który mieliśmy w tej pierwszej akcji, udało nam się przełamać przeciwnika. Grało się z nami bardzo ciężko, bo po prostu byliśmy tak spokojni i cierpliwi.

Przed wylotem na mistrzostwa niewielu stawiało Polskę w roli faworyta do złota. Później dużo mówiło się o przebiegu turnieju, w mediach pojawiały się różne insynuacje po meczach z Serbią. Te informacje jakoś na Was wpływały?

Na szczęście nie byliśmy aż tak zaangażowani w to co mówi się w mediach, czy w to co piszą ludzie. Zawsze oczywiście gdzieś tam coś dociera, choćby przez rodzinę lub znajomych, ale nie przejmowaliśmy się tym zupełnie, bo wiedzieliśmy na co nas stać po tych dwóch setach z Francją i meczu z Serbią. Po prostu wiedzieliśmy, że stać nas na wiele i po cichu, bo nikt nie mówił tego głośno, w mniejszych grupach, w głowach sobie gdzieś pisaliśmy scenariusze, że możemy wrócić z medalem. I to wcale nie tym brązowym, tylko z czymś więcej. Taka myśl była w nas zaszczepiona kiedy jechaliśmy do Turynu. Wiedzieliśmy, że wszystko się może zdarzyć i wszystko jest możliwe. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, że w grupie mamy Serbów, mamy gospodarzy i że to są drużyny, z którymi spokojnie możemy rywalizować. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Amerykanie to będzie dla nas bardzo trudny przeciwnik, bo chociażby na przestrzeni ostatnich lat rzadko z nimi wygrywaliśmy, ale właśnie to było takim dodatkowym bodźcem, że to jest teraz ten czas, ta okazja, którą trzeba wykorzystać. Myślę, że to kiełkowało przez całe mistrzostwa, ale jak już doszliśmy do tego najważniejszego punktu to każdy myślał już tylko i wyłącznie o rzeczach wielkich.

Ostatnio mówiło się o turniejowych trzech tygodniach, ale ta drużyna tworzyła się już wcześniej. Były tygodnie w Spale, w Zakopanem, na turniejach. Jak oceniasz te miesiące razem i współpracę z zawodnikami, ze sztabem?

Świetnie! Mówiłem to już wcześniej, ale dawno nie czułem się tak dobrze jako członek sztabu. Inaczej jest, jak jest się pierwszym trenerem, tak jak pracujemy w klubie, a inaczej jak jest się częścią takiej większej układanki jak reprezentacja. Osobiście czułem się fantastycznie. Pracowałem w wielu sztabach, w wielu reprezentacjach, przy różnych trenerach. Dawno nie czułem się tak komfortowo jak w tej reprezentacji. Chodzi mi tutaj o kontakt z zawodnikami, bo nasze relacje były bardzo dobre, ale również o relacje w sztabie. Naprawdę czułem, że mogę zaufać każdemu w tej drużynie. Czułem się bardzo swobodnie, wiedziałem, że ja jestem po to, żeby pomóc tym ludziom, ale też jak będzie potrzeba to tak samo ci ludzie pomogą mnie. Uważam, że wytworzyła się bardzo dobra chemia i silna więź, nie tylko na linii zawodnicy-sztab, ale w każdej możliwej konfiguracji.

Łączysz funkcje pierwszego trenera w klubie i asystenta w reprezentacji. Było to trudne do pogodzenia?

Nie jest to łatwe. Powiem szczerze, dla niedoświadczonego pierwszego trenera to nie jest w ogóle łatwe. Dla mnie nie było wcale proste być jedną nogą tu w Szczecinie, drugą nogą tam. Musiałem monitorować wszystko co się dało. Myślę, że i tak w miarę sprawnie ten przepływ informacji między klubem a mną na wyjeździe był bardzo dobry. Otrzymywałem cały czas na bieżąco materiały wideo, treningi, mecze, statystyki, do tego analizę sytuacji i tego co dzieje się w klubie. Wiedziałem jaka jest sytuacja zdrowotna zawodników. Byłem w stałym kontakcie z drugim trenerem Dario Simonim, ze statystykiem Adamem Tołoczko, z trenerem od przygotowania Maćkiem Michalikiem, dzięki temu byłem w temacie. Pierwsze dni po przyjeździe do klubu, kiedy zobaczyłem drużynę to od razu chciałem być przy niej i kontrolować wszystko co się da, bo od razu zauważyłem kilka rzeczy, które musimy szybko poprawić i ulepszyć. Wszyscy byliśmy świadomi, że musimy dużo pracować i potrzebujemy czasu. W tym cały problem. Czas jest tym, co idzie nie po naszej myśli, ale musimy z czasem wygrać!

Masz w swojej drużynie MVP mistrzostw świata, czy to coś zmienia?

Oczywiście! Gramy o jak najwyższe cele i myślę, że jak Bartek był kontraktowany w klubie, to już wtedy był to sygnał o jak wysokie cele chcemy walczyć. Świetnie, że Bartek osiągnął taką dyspozycję i zagrał tak fantastyczne mistrzostwa, bo to jest bodziec nie tylko dla klubu, ale dla nas wszystkich – dla miasta, dla kibiców w Szczecinie. Chcemy działać i robić wielkie rzeczy, natomiast jak będzie dalej to zobaczymy.

Po tych kilku tygodniach od zdobycia medalu oswoiłeś się już z byciem mistrzem świata?

Ja nie mam czasu na takie rzeczy, nie miałem czasu nawet żeby dobrze o tym pomyśleć. Może jak będę miał trzy dni wolnego, to znajdzie się chwila, że sobie powspominam i pooglądam zdjęcia. Na razie to jednak nie mam widoków na te momenty czasu wolnego (śmiech).

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej