Anna Daniluk, foto: FIVB, 20 czerwca 2018

Liga Narodów w… powietrzu

Nie pięć tygodni rozgrywek, mecze w każdy weekend czy różnice czasowe były największym problemem Siatkarskiej Ligi Narodów. Prawdziwym katem okazały się wielogodzinne podróże samolotowe, które niejednokrotnie przekraczały dobę.

Asystent trenera Michał Mieszko Gogol, libero Kacper Piechocki i Michał Żurek, a także Fabian Drzyzga i Damian Schulz w końcu dotarli do Polski. Część naszej reprezentacji, która nie weźmie udziału w ostatnim weekendzie gier VNL w Australii zmagała się z problemami technicznymi samolotu, które uniemożliwiły im przylot do kraju według pierwotnych planów. Ostatecznie cała piątka zamiast zameldować się w Polsce we wtorek o 13:30, wylądowała o 11:15 w środę.

Jeszcze podczas kobiecego turnieju w Wałbrzychu trener Rosji Wadim Pankow, nie ukrywał swojego zadowolenia, że jego reprezentacja kończy udział w rozgrywkach VNL, ponieważ razem z nimi skończą się wyczerpujące podróże na wszystkie kontynenty – Nareszcie nie będziemy musieli latać z Europy do Azji, z Azji do Europy, bo ktoś tak wymyślił sobie formułę Ligi Narodów – ocenił twardo Rosjanin. Choć reprezentantki i sztab Polski byli bardziej tolerancyjni i w mniejszym stopniu wyrażali swoje niezadowolenie, podróże dały im się we znaki. Nasze siatkarki w powietrzu spędziły łącznie 45 godzin i 8 minut, czyli blisko dwie doby. Do tego dochodzą wielogodzinne międzylądowania i oczekiwania na przesiadki, a przede wszystkim różnice stref czasowych, które wielokrotnie spędzały sen z powiek polskiej ekipy. Agnieszkę Kąkolewską na przykład kryzys dopadł w Amsterdamie, choć w każdym z krajów ktoś z drużyny nie mógł zasnąć przez całą noc albo marzył o śnie podczas największych dziennych aktywności. W ciągu pięciu tygodni gier, a trzech tygodni wyjazdowych polskie siatkarki były w Stanach Zjednoczonych, Chinach i Holandii. Poza Polską były więc łącznie 21 dni – z nich trzeba odliczyć dziewięć dni meczowych, co daje nam 12 dni względnie „wolnych”. W ciągu tych 12 dni reprezentacja Polski odwiedziła trzy kontynenty, a prawie dwie doby spędziła w samolocie. Pozostałe, trzeba było rozdzielić między regenerację i treningi.

O wiele trudniejszą sytuację mają polscy siatkarze, którzy od czasu kiedy wyjechali z naszego kraju, jeszcze nie zawitali na dłużej do Europy. Podopieczni Vitala Heynena najpierw zagrali w Osace, zaraz potem przetransportowali się do Stanów Zjednoczonych a z Ameryki czekała ich przeprawa na Półkulę Południową, gdzie wystąpią w turnieju w Australii. W Melbourne Polacy zmierzą się nie tylko z ośmiogodzinną względem Polski, a piętnastogodzinną względem Stanów różnicą czasową, ale też z panującą w Australii zimą. Trzy tygodnie meczów poza Polską to przede wszystkim około 68 godzin i 30 minut spędzonych w samolocie. Poza samymi lotami Polacy, tak jak Polki musieli przetrwać kilkugodzinne przesiadki i jet lag. W przypadku panów jest jednak jeszcze ciężej, bowiem nasi siatkarze mogą pochwalić się większymi parametrami wzrostu, co jednak w przypadku miejsc w samolocie jest o wiele bardziej uciążliwe niż pomocne – Nie można ot tak sobie podróżować z kontynentu na kontynent, bo to grozi uszczerbkiem na zdrowiu. Wyobraźmy sobie Bartka Lemańskiego (217 cm) albo Mateusza Bieńka (210 cm) w ekonomicznej klasie w kilkunastogodzinnej podróży, gdy są wgnieceni w fotel, a potem wychodzą na boisko – mówił dla Przeglądu Sportowego Dawid Konarski. Z 23 dni spędzonych poza Polską, blisko przez trzy doby Polacy przebywali w samolocie, dziewięć to dni meczowe. Pozostaje 11 dni na pracę i odpoczynek, jeśli oczywiście nie zostaną one rozbite przez jet lag i inne wydarzenia losowe, jak chociażby opóźnienia samolotów - Absolutnie nie wiem ile godzin spędziliśmy w podróży bo jedną z moich taktyk jest o tym nie myśleć. To by mogło mnie załamać… Kiedy lecimy samolotem staram się trochę odpocząć, trochę pospać ale też popracować. Ktoś mi powiedział, że Polska w porównani do innych drużyn wylatała najwięcej kilometrów – na swoim koncie mamy 15 tysięcy kilometrów, a na przykład Francja – „tylko” 5 tysięcy. Jesteśmy prawdopodobnie liderami jeśli idzie o pokonany dystans. Cieszę się, że przez wakacje nie będę musiał tyle latać. Przed nami mistrzostwa świata, które odbędą się w Bułgarii i Włoszech. Ale co to jest za podróż? To jak przejście boiska dookoła – podsumował w swoim stylu Vital Heynen - Moi zawodnicy na pewno są zmęczeni, ale staramy się zbyt często nie wprowadzać do rozmów pytań w stylu: „Jak się czujesz?”, „Jesteś bardzo zmęczony?”, bo to nic nie zmieni. Nie mają wyjścia, muszą dokończyć turniej, a narzekanie nic im nie da – dodał szkoleniowiec biało-czerwonych.

Rytm jaki rozgrywki VNL narzuciły zawodnikom i zawodniczkom nie jest zdrowy i gdyby nie odpowiednie przygotowanie, mógłby mieć swoje konsekwencje - Takie loty są prawdziwym przekleństwem dla siatkarzy i siatkarek. Są szkodliwe dla kręgosłupa, kolan, a dodatkowo stwarzają ryzyko zakrzepicy. Z tego powodu bardzo ważna jest odpowiednia profilaktyka. Na dłuższe loty podaję dziewczynom zastrzyki z lekami przeciwzakrzepowymi, a w trakcie podróży istotne jest, by zawodnicy i zawodniczki mieli okazję rozprostować kości i troszkę pospacerować czy potruchtać w miejscu. Ogromne znaczenie ma też odpowiedni dobór miejsc. Najgorsze są miejsca na środku samolotu i na środku szeregu siedzeń. Jeśli nie decydujemy się na klasę biznesową, optymalne będą miejsca przy wyjściach awaryjnych lub na początku i końcu pokładu – ocenia Krzysztof Zając, lekarz reprezentacji seniorek.   

Możemy być pewni, że nasi zawodnicy są w najlepszych rękach, choć długie podróże dają im się we znaki. Jak dodaje Vital Heynen w wywiadzie dla Superexpressu – Jeśli w przyszłym tygodniu wrócimy do Polski bez urazów, to będzie cud. Życzymy więc wszystkim „cudu”.

www.pzps.pl to oficjalny serwis Polskiego Związku Piłki Siatkowej